Informator uniwersytecki
Wywiad z prof. Robertem Rejdakiem, Prorektorem ds. Umiędzynarodowienia i Cyfryzacji
Wywiad z prof. Robertem Rejdakiem, Kierownikiem Katedry i Kliniki Okulistyki Ogólnej i Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, Prorektorem ds. Umiędzynarodowienia i Cyfryzacji
Stare przysłowie mówi, że oczy są zwierciadłem duszy. A jak wygląda świat okiem okulisty? I czy okulista widzi więcej? Co ciekawego w okulistyce dostrzegł prof. Robert Rejdak, że zdecydował się wybrać tę drogę zawodową? O tym wszystkim w artykule.
Skąd pomysł na medycynę Panie Profesorze? Jak to się u Pana zaczęło?
Duży wpływ, jak u większości z nas – medyków, miała moja rodzina. Było w niej i jest obecnie kilku lekarzy. W szkole jakoś naturalnie interesowałem się biologią, chemią i innymi naukami ścisłymi. Te przedmioty zawsze przychodziły mi z łatwością… W przeciwieństwie do nauk humanistycznych. Myślę, że suma tych czynników plus środowisko rodzinno-towarzyskie, w którym się wychowywałem, sprawiły, że całkiem wcześnie zacząłem myśleć o medycynie.
Medycyna to dla Pana Lublin i Akademia Medyczna?
O tak, nauczanie medycyny miało w Lublinie silne tradycje. Mieliśmy i mamy wielu wspaniałych nauczycieli akademickich i profesorów. To były naprawdę wielkie autorytety. Jako studenci chcieliśmy być tacy jak oni - po prostu chciało się brać z nich przykład. Takie interesujące postaci przyciągały. Ja starałem się od początku angażować w życie studenckie, na przykład byłem reprezentantem studentów przy wyborach rektora w komisjach uczelnianych. Ta aktywność była mi „po drodze”. Miałem świadomość, że takie umiejętności rozwijają i przydają się. A poza tym taka studencka aktywność uczyła nas rozumienia samej Uczelni.
Wiele zawdzięczam pracy w kołach naukowych. To właśnie one zbudowały silne fundamenty w sposobie postrzegania przeze mnie nauki i badań. Przez kilka lat uczestniczyłem w kołach naukowych profesorów Jerzego Hanzlika i Andrzeja Nowakowskiego. Kończyłem studia z planem wybrania farmakologii jako obszaru badań naukowych, co zresztą realizowałem w ramach studiów doktoranckich na AM. Kontakt z takimi nauczycielami akademickimi i naukowcami jak ś.p. profesor Maria Sieklucka-Dziuba i profesor Zdzisław Kleinrok — mój pierwszy szef i mentor, czy pan profesor Waldemar Turski, ukształtowały moją ścieżkę naukową. Zresztą nie tylko moją — wielu lubelskich lekarzy i naukowców, z którymi dzisiaj można się spotkać w różnych klinikach, było zaangażowanych w prace Koła Naukowego Katedry i Zakładu Farmakologii. Mnie było nawet łatwiej, bo to zaangażowanie dzieliłem ze swoim bratem (śmiech). Wzajemnie się motywowaliśmy. To był świetny czas! Do tego stopnia byliśmy obaj zafascynowani neurofarmakologią, że brat wybrał neurologię, a ja okulistykę. A to za przyczyną siatkówki.
Siatkówka i farmakologia? Czy to się łączy?
I to bardzo. Siatkówka ma dokładnie te same receptory interwencji farmakologicznej co mózg. Najbardziej interesowała mnie farmakologia w okulistyce i na tym zagadnieniu skupiłem swoje badania. Kiedy badania nad neuroprotekcją w siatkówce i drodze wzrokowej rozwinęły się na tyle, że pojawiła się możliwość wyjazdu naukowego do zagranicznych ośrodków, od razu z niej skorzystałem. Z perspektywy czasu stwierdzam, że to, co najlepszego można było wówczas zrobić to wyjechać na stypendium! Cieszę się, że miałem taką szansę i odwagę, aby ją wykorzystać.
Od 2007 roku odbywałem mój pierwszy staż w Tybindze - ośrodku z wyjątkowymi tradycjami odkryć medycznych, w którym po raz pierwszy na świecie zastosowano mikroskop do zabiegu chirurgii oka. Tybinga jest nazywana niemieckim odpowiednikiem Uniwersytetu Cambridge. Tam, po raz pierwszy w historii, wykonano szew na oku, z użyciem do tego celu włosa z końskiego ogona. W 1869 roku w laboratorium, znajdującym się w tamtejszym zamku, szwajcarski badacz Friedrich Miescher w trakcie badań nad leukocytami całkiem przypadkowo odkrył DNA. Pomimo iż nie zdawał sobie sprawy z wagi swojego odkrycia, stało się ono podwaliną do późniejszych badań Jamesa Watsona i Francisa Cricka, zwieńczonych prezentacją struktury DNA, którą znamy dzisiaj.
Jak Pan się tam odnalazł?
To było wspaniałe doświadczenie, które nauczyło mnie, że nauka opiera się na współpracy. Z przyjemnością wspominam współpracę z niemieckimi kolegami. Byli otwarci na wszystkie nowe idee. Na początku podchodzili do mnie nieco sceptycznie — przyjechałem do nich z Polski, z Lublina - miasta, o którym wcześniej nawet nie słyszeli. To była przyjemność czuć, że mam im coś do zaproponowania. Szybko zaczęli doceniać moją wiedzę — z satysfakcją wspominam, że to ode mnie usłyszeli po raz pierwszy o cytykolinie, o kwasie kynureninowym oraz wielu innych zagadnieniach, nad którymi miałem okazję pracować w Lublinie. Na badania które zapoczątkowałem otrzymałem 5 grantów niemieckich oraz prestiżowy Marie Curie Individual Fellowship, na kwotę 270 tyś. Euro ze środków Komisji Europejskiej.
To był niezaprzeczalny sukces! Zostałem wówczas kierownikiem grupy badawczej i mogłem dobrać sobie personel spośród niemieckich naukowców. Do dziś z większością z nich mam relacje zawodowe i ogromną satysfakcję, że dzięki tym wspólnym badaniom wielu lekarzy zostało profesorami na prestiżowych uczelniach w Niemczech. Zaryzykuję stwierdzenie, że lubelska myśl naukowa ukształtowała karierę niejednego niemieckiego naukowca!
Lublin to silny ośrodek naukowy?
Na pewno, i to w niejednej dziedzinie. Najlepszym dowodem na silną pozycję Lublina w środowisku naukowym jest choćby ostatni zjazd okulistów organizowany przez redakcję pisma Ophthalmology Journal, na którym online pojawiło się 600 osób reprezentujących 10 krajów świata, takich jak Stany Zjednoczone, Japonia, czy Arabia Saudyjska.
Jestem szczerze dumny, bo udało mi się przekonać wiele osób z innych dziedzin medycyny: farmakologii, neuroradiologii, że nasze wspólne wysiłki przyniosą niesamowite efekty w postaci badań i publikacji. Część idei przeniosłem na przykład z neurofarmakologii mózgu już na projekty okulistyczne. Często dzieje się tak, że kiedy zaczyna się badać jakiś proces w mózgu, sprawdza się, jak on działa w siatkówce. Był to skok na głęboką wodę światowej okulistyki i muszę podkreślić, że był to skok udany.
Przez wiele lat pracowałem również w Polskiej Akademii Nauk w Instytucie Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej. Wspólnie z moim nauczycielem i kolegą prof. Pawłem Griebem z farmakologii, stworzyliśmy Zespół Okulistyki Doświadczalnej. W ramach tego zespołu bardzo dynamicznie współpracujemy z ośrodkami badawczymi w Niemczech, Włoszech i w Zurychu w Szwajcarii. Śmiem twierdzić, że byłoby mi dużo trudniej to osiągnąć, gdybym nie był z Lublina.
Mamy już oficjalną informację, że Lublin zaraz obok Lugano w Szwajcarii i Singapuru, stanie się trzecim ośrodkiem ESASO — European School for Advanced Studies in Ophthalmology, na świecie! Jest to ogromne wyróżnienie i uhonorowanie wielu lat naszego rozwoju i osiągnięć naukowych. To namacalny dowód na to, jak bardzo szanowany jest lubelski ośrodek badań medycznych.
A zagraniczne doświadczenia pracy klinicznej?
Praca kliniczna to inny ośrodek w Niemczech — Klinika w Erlangen w Bawarii, gdzie w latach 2007-2008 byłem zatrudniony jako specjalista okulista. To była wyjątkowo intensywna praca. W klinice i na bloku spędzałem codziennie chyba po 20 godzin. Tamtych kilka miesięcy nauczyło mnie nowoczesnego podejścia i procedur pracy klinicznej, okulistycznej. Pobyt w Erlangen to też kontakty ze świetnymi naukowcami, którzy później regularnie przyjeżdżali do Lublina.
Muszę w tym miejscu podkreślić wielką rolę profesora Zbigniewa Zagórskiego, który także był stypendystą na Uniwersytecie w Erlangen. Kierując przez lata Katedrą i I Kliniką Okulistyki lubelskiej Akademii Medycznej zbudował w Lublinie ośrodek naukowy na europejskim poziomie. Nasze wyposażenie staje się coraz lepsze i bardziej nowoczesne, budząc podziw kolegów po fachu z innych krajów. Liczymy teraz na dzieło JM prof. Wojciecha Załuski, naszego rektora, który planuje remont starego budynku i przekształcenie go w Europejskie Centrum Leczenia Chorób Plamki. Jest to świetny projekt i nie możemy doczekać się jego realizacji!
Wyjazdy stypendialne dały Panu możliwość patrzenia na rozwój medycyny z kilku perspektyw...
Na przestrzeni lat widać wyraźnie, jak zmieniała się nauka w Polsce. W czasach tuż po transformacji ustrojowej mieliśmy ogromne trudności w znalezieniu pieniędzy na rozwój naukowy. Nie brakowało nam idei i pomysłów, ale bardzo doskwierał brak środków finansowych i odpowiedniej infrastruktury. Przez to nie mogliśmy konkurować w wielu dziedzinach z ośrodkami zachodnimi. Uważam, że wejście Polski do Unii Europejskiej było milowym krokiem dla rozwoju nauki. Dzięki temu mogliśmy zdobywać granty naukowe i doświadczenia nie tylko w ośrodkach polskich. To pozwoliło nam na całkiem szybkie nadrobienie braków sprzętowych, podpatrzenie rozwiązań, jakimi posługiwali się nasi zachodni koledzy, a jednocześnie mogliśmy udowodnić swoją wartość, dzieląc się polską myślą naukową i badawczą. To bez wątpienia dawało korzyści dla obydwu stron. Dzięki nawiązanym relacjom mogłem pomóc w wyjazdach stypendialnych do ośrodków niemieckich kilkunastu osobom z Polski.
Wyjątkową rolę w moim życiu odegrał profesor Eberhart Zrenner, Doctor Honoris Causa naszego Uniwersytetu oraz profesor Anselm Jünemann, który również niedługo będzie uhonorowany tytułem Doctora Honoris Causa naszej Uczelni. Są to osoby, którym zawdzięczam swoje osiągnięcia kliniczne i naukowe. Dzięki integracji europejskiej graliśmy na równoważnych pozycjach – każdy z nas był wygrany. Można powiedzieć, że była to modelowa współpraca, bo każda ze stron była nastawiona na rozwój i miała w sobie wielką ciekawość badawczą.
zdjęcia pochodzą z prywatnych zasobów prof. Roberta Rejdaka
osoby na zdjęciu nr 1: prof. Robert Rejdak oraz ś.p. prof. Maria Sieklucka-Dziuba, autor zdjęcia - Stanisław Sadowski
osoby na zdjęciu nr 2: JM Rektor prof. Wojciech Załuska, prof. Giuseppe Guarnaccia, prof. Robert Rejdak, prof. Mario Toro
osoby na zdjęciu nr 4 od lewej: prof. Eberhart Zrenner, prof. Giuseppe Guarnaccia, prof. Marco Zarbin, prof. Kei Shinoda, profesor Anselm Jünemann
rozmawiała: Katarzyna Flor, Sekcja Organizacyjno-Informacyjna